h1

Medycyna w skali nano

26 lutego, 2011

Uff… Po 45 godzinach pracy mogę stwierdzić że technicznie prezentacja jest już PRAWIE skończona – zrobiona w sposób, jak na mnie, wyjątkowo ascetyczny jeśli chodzi o efekty wizualne… Ale trudno. Nie mam czasu na efekty specjalne czy wymyślne tła. Mało jest też tekstu, bo głównie zamierzam wysilać swoje struny głosowe… Jak na tyle godzin pracy (trochę więcej niż średnio godzina na slajd) to wyszła trochę niepozornie… Nie jestem też zadowolona ze źródeł – baardzo nie lubię powoływać się tylko i wyłącznie na źródła internetowe! A w tym przypadku to same linki. Ale trudno, los tak chciał. Mam nadzieję, że wygrzebałam z tego internetu coś wartościowego składając to w jakąś ciekawą całość…

A wszystko zaczyna się tak…:

Premiera we wtorek ;p

h1

Znowu ja ;p Koło biotechnologii.

24 lutego, 2011

Gdzie diabeł nie może…

http://biotech-med.spm.pl/kolo/news.php

Serdecznie zapraszamy na kolejne Spotkanie Koła Naukowego Biotechnologii Medycznej, które odbędzie się 1.03 o godzinie 18.15 w WCO.

Tym razem prelegentką będzie Marta Ptaszyk z I roku Biotechnologii Medycznej (Marta jest również studentką farmacji).
Wygłosi ona prezentację pt. „Medycyna w skali nano”.

Zachęcamy was do licznego przybycia!

Nie jestem do końca pewna kto miałby na to przyjść (wystarczy porównać jakich miałam przedmówców) ale dla własnej satysfakcji i treningu wyjdę i coś opowiem ;>

h1

24 lutego, 2011

Woła mnie łóżko… Po 13 godzinach spędzonych nad prezentacją na koło naukowe Biotechnologii, mam wrażenie, że robi to całkiem donośnie. I ma prawo, w końcu mam ferie. Cały tydzień. Z którego zostały zaledwie trzy dni… Żeby naprawdę odpocząć i móc pozwolić sobie na dogłębne nicnierobienie, musiałabym mieć wolne ze trzy tygodnie! A tak – musiałam odpoczywać intensywnie. Zaraz po piątkowym egzaminie z anatomii jechałam do domu szybko się pakować i… w góry! Tam przez cztery dni pozwoliłam sobie prawie nic nie robić, jeździć na nartach, oglądać House’a, grać w bilard, spać i cierpieć na zakwasy. Wczoraj nastąpił powrót do rzeczywistości.

Mogę stwierdzić, że plan pierwszopółroczowy został wykonany w stu procentach. Miałam dwa egzaminy, fizjologię na farmacji i anatomię na biotechu; obydwa udało mi się zdać na 5. W nowe półrocze wchodzę z pokaźną szansą na zwolnienie z egzaminu z chemii fizycznej i bardzo lichą nadzieją na zwolnienie z organy. Na anala już szans nie ma i bardzo dobrze, mam dosyć tego przedmiotu (choć przyznaję, że całkiem gładko przepisano mnie do innej grupy na drugie półrocze, pomimo wcześniejszych zastrzeżeń co do podwójnej formy studiowania, byłam mile zaskoczona…).

Trochę obawiam się tego drugiego półrocza, bo patrząc na plan – każdy dzień będzie wymagał solidnego przygotowania. A wracając do domu trzy razy w okolicach 18-19 widzę, że będzie to trudne.

Organiczną i anala mam w poniedziałek, kumulacja po prostu jak w totolotku…. Z organy zostało 5 ogromnych kół do zaliczenia na dobre oceny. A na anala trzeba być przygotowanym na każde zajęcia – na odpowiedź, zrobienie protokołu. Wtorek to dzień dla biofizyki – seminaria i jakieś rachunki, zobaczymy co to będzie, może się będzie uzupełniać z chemią fizyczną. Nie mam nic przeciwko liczeniu zadań – w sumie jakaś miła odmiana. W końcu zaliczyłam jakoś matmę w zeszłym półroczu – powinnam mieć jakiś warsztat matematyczny (z naciskiem na „powinnam”). Biofizyka kończy się egzaminem, jak więc możnaby ją zaniedbywać. Środa to maraton od 8 do 20, przez biochemię (mam nadzieję niewymagającą), histologię i biologię komórki (aż strach się bać – przedmiot zdecydowanie w sferze moich zainteresowań biologicznych ❤ ale ciężko będzie przygotować ponad 100 stron podręcznika na każde ćwiczenia i zdawać koła z histo… Chyba nie ma z tym żartów!) … aż po patofizjologię wieczorem, też mam nadzieję, że bardziej będziemy tam słuchać niż się wypowiadać – to jeszcze będę w stanie zrobić ;] Czwartek to dzień prawdy – rano onkologia w WCO, myślę, że bez stresu (jeśli zgodzą się mnie zwalniać dwadzieścia minut wcześniej – czyli po dwóch godzinach zajęć – to już zupełnie bez stresu) za to potem ćwiczenia z chemii fizycznej – zarówno liczenie zadań jak i ćwiczenia praktyczne z protokołem i odpytywaniem – na to już koniecznie muszę być przygotowana, przecież nie stracę szansy na zwolnienie z egzaminu ;] Piątek to farmakoekonomika i tenis w ramach wfu. Zamiast wykładu z biofizyki. Nie można mieć wszystkiego ;p W międzyczasie ćwiczeń jeszcze jakieś tam wykłady oczywiście, na które uda mi się chodzić ;] Zapowiada się kurcze kolejka górska z niezłymi atrakcjami.

Cóż, zanim się wezmę za przygotowania do inauguracyjnego pierwszego tygodnia musiałam sobie oczywiście wrzucić jeszcze coś na głowę. Stwierdziłam, że to jest jedyny moment w którym mogę poświęcić trochę czasu na zrobienie prezentacji na koło naukowe. Tematem jest Medycyna w skali nano, bardzo obszerny temat, bo musiał mi pozostawić dużo swobody (musiałam go podać przed wykonaniem prezentacji, a jak wiadomo, wszystko zawsze wychodzi inaczej niż sobie to wyobrażam). Ogólnie rzecz biorąc – opisuję techniki terapeutyczne opracowane przez naukowców różnych firm, głównie dotytczące walki z rakiem (choć nie tylko), bazujące na wykorzystaniu nanocząsteczek. Najciekawsze techniki postaram się też opisać na blogu, choć nie mam pojęcia kiedy miałabym to zrobić (jeśli uda mi się skończyć tą prezentację jutro <wątpliwe> to zabieram się za pochłanianie 250 stron skryptu z organy na kolokwium z analizy jakościowej, jak największej części „Seminariów z cytofizjologii” Zabla i oczywiście tematu z chemii fizycznej – to taki plan minimum). Adieu, ferie!

h1

Prawda dnia.

9 lutego, 2011

Na farmacji nie ma wakacji, a na biotechnologii – wyrosną mi rogi!

PS: Trzy szkice do nowego obrazu wyrysowane w zeszycie z anatomii :> Uczymy się, uczymy….

h1

Gra strategiczna, czyli jak chwycić dwa kierunki za ogon.

5 lutego, 2011

Artykuł z Pulsu UM, nr 130, styczeń 2011.

Student wybierający dwa kierunki staje na rozstaju dróg. Nie może bezpośrednio iść ani jedną ani drugą z nich – musi utorować sobie nową, własną drogę. Oczywiście – wymaga to o wiele więcej zachodu, ale w rezultacie dochodzi do zupełnie nowego miejsca. Wcale nie znaczy to, że dochodzi dalej niż inni. Czasem też toruje sobie nową drogę bliżej jednej z tych utartych. Im bardziej drogi się rozchodzą, tym trudniej utrzymać dobre tempo i kierunek w gąszczu przeciwności. Ostatnio jednak, nawet na Uczelni Medycznej, taki survival jest coraz bardziej popularny. Nasza naukowa natura nie pozwala nam nie postawić pytania: dlaczego? Jakie są przyczyny, konsekwencje i realia studiowania dwóch kierunków?

Jak wszystko się zaczyna?

Obecnie nie ma nic prostszego niż rozpoczęcie drugiego kierunku. Wystarczy dysponować wystarczającą sumą punktów z matury i przejść z sukcesem przez proces rekrutacji. Drugi kierunek można rozpocząć po ukończeniu co najmniej pierwszego roku na pierwszym kierunku. Po spełnieniu tych wymogów, należy udać się do dziekanatu i złożyć podanie o przyznanie indywidualnej organizacji zajęć w danym roku. Wydana zgoda stanowi upoważnienie do uczęszczania na  zajęcia z różnymi grupami, tak, by było możliwe pogodzenie planów zajęć. Każdą zmianę grupy należy indywidualnie uzgodnić z prowadzącym ćwiczenia. Prostota (choćby teoretyczna) tego przedsięwzięcia, stwarza szeroką drogę dla realizacji ambitnych planów. Skoro nie jest to zadanie łatwe, należałoby sprawdzić czym tak naprawdę kierują się osoby podejmujące ten wysiłek.

Większość dwukierunkowych studentów deklaruje, że przyjęty przez nich tryb nauki pozwoli im na zdobycie lepszych kwalifikacji i zwiększy szansę na zdobycie pracy. Należy jednak przyjąć pewną poprawkę na specyfikę studiów na uczelni medycznej. Można założyć, że właśnie po ukończeniu takich studiów problemy ze znalezieniem pracy są stosunkowo małe w porównaniu z uczelniami o profilu humanistycznym. Czy łączenie dwóch kierunków medycznych jest więc zasadne? Prof. Franciszek Główka z Katedry Farmacji Fizycznej i Farmakokinetyki poddaje w wątpliwość celowość niektórych połączeń: „Jeśli student studiuje medycynę i farmację, który zawód będzie wykonywał? Z tego co się orientuję, dwóch zawodów wykonywać nie może.”. Podobnego zdania jest prof. Teresa Gierlach-Hładoń, Prodziekan do Spraw Studenckich Wydziału Farmaceutycznego, która wskazuje jednak na pewne korzyści płynące z takiego połączenia: „Na pewno studiowanie dwóch kierunków jest poszerzeniem horyzontów, możliwości. Można ukończyć farmację i medycynę – taki lekarz ma lepsze rozeznanie jeżeli chodzi o farmakologię, wie lepiej co z danym lekiem się dzieje. Ale prawnie tych zawodów wykonywać nie można, mimo że wiąże się to z 11 latami studiów, bo studiowanie jednocześnie farmacji i medycyny jest niemożliwe”. Trudno nie zgodzić się z tym, że takie połączenie byłoby korzystne nie tylko dla lekarza z szeroką wiedzą farmaceutyczną lub farmaceuty z wiedzą medyczną, ale przede wszystkim dla chorego. Może jednak sytuację tą można by rozwiązać w sposób prostszy, choć pewnie wcale nie łatwiejszy, organizując wydajną współpracę lekarzy z farmaceutami w jednostkach służby zdrowia. Jeśli lekarz-farmaceuta nie jest absolutnym geniuszem – nigdy nie jest w stanie być wybitnym specjalistą w obydwu dziedzinach.

Względy praktyczne i powodzenie na rynku pracy są kluczowe także dla tych studentów, którzy nie chcą stworzyć hybrydy dwóch zawodów, lecz po prostu przekwalifikować się, gdyż wcześniej zdobyte wykształcenie jest mało atrakcyjne dla pracodawców. W tej sytuacji znalazła się Asia –  studiująca obecnie na drugim roku Farmacji: „Przede wszystkim chcę skończyć studia, po których będę mogła pracować w zawodzie i które do tego zawodu mnie przygotują. Po moim pierwszym kierunku (biologia na UAM) bardzo niewielu absolwentom udaje się znaleźć pracę” – mówi Asia, rozkładając ręce. Nikt nie może jej zarzucić, że nie jest pasjonatką biologii. Nawet do tej pory nie może oprzeć się wyprawom przyrodniczym, jednak rynek pracy nie pozostawił jej wyboru. „Nie studiuję dla samej przyjemności studiowania (choć niewątpliwie są takie – np. zniżka w MPK), ale po to, aby przygotować się do mojej przyszłej pracy zawodowej” – dodaje. Trudno zarzucić studentom takim jak Asia brak powodu dla podjęcia drugiego kierunku studiów. Można jednak zastanawiać się nad celowością podjęcia pierwszego. Jak jednak wybierać między względami praktycznymi a pasją? Trudno też winić osoby kończące szkołę średnią, że nie zawsze trafnie oceniają rynek pracy. W tym wieku bardziej liczy się to, w co się wierzy.

Istnieje też grupa studentów, dla których to nie kwalifikacje, lecz zdobywane umiejętności i wiedza są ważniejsze. Przykładem jest Szymon, który w swojej pracy magisterskiej na biologii na UAM-ie zajmuje się oddziaływaniem leków na błonę komórkową. Rozpoczął więc również farmację. „Stwierdziłem, że dobrze by było poszerzyć swoją wiedzę” – mówi. Zaraz jednak dodaje: „Ponadto, w podjęciu decyzji pomógł mi aspekt finansowy, a dokładniej zdobycie dodatkowego zawodu o dużych perspektywach na rynku pracy”.  

Klaudia, łącząca farmację z ratownictwem medycznym przyznaje, że od dłuższego czasu zastanawiała się nad podjęciem drugiego kierunku. „Bardzo chciałam spróbować czegoś nowego, czegoś innego, bo nie byłam do końca pewna, czy farmacja jest właśnie tym, co chcę studiować. Poza tym już wcześniej interesowałam się ratownictwem i chciałam mieć pewność, że w każdej niespodziewanej sytuacji będę umiała pomóc rannemu. Kolejnym powodem było sprawdzenie własnych możliwości, tego czy dam radę, jak bardzo jestem silna”. Dla niektórych osób może być to zaskakujące, ale wielu studentów dwukierunkowych ocenia swoje przedsięwzięcie właśnie z tej strony, niekiedy nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jedni podejmują nowe wyzwania i dostarczają sobie adrenaliny trenując sporty ekstremalne, inni nakładając na siebie dodatkowe obowiązki związane ze studiami. Jedno i drugie może dawać spełnienie i poprawiać ocenę własnej wartości, ale może też być uzależniające. Klaudia ma jednak całkiem zdrowe podejście do podjętego zadania. „Drugi kierunek to także możliwość poznania nowych, naprawdę niesamowitych ludzi” – dodaje.

Anita, również studentka drugiego roku farmacji, ma jeszcze jedną teorię wyjaśniająca dlaczego studenci podejmują kolejny kierunek studiów:  „W moim odczuciu podwójne studiowanie stało się pewnego rodzaju modą, na zasadzie – moja koleżanka rozpoczęła drugi kierunek, dlaczego i ja mam tego nie zrobić? A ja pytam – dlaczego Państwo ma płacić za tak nieuzasadnione pomysły?”. Anita stawia bardzo dobre pytanie i tym samym porusza niezwykle istotny temat – czy drugi kierunek powinien być płatny?

Studencie, chcesz studiować – płać!

Ostatnie dwa lata to czas ogólnopolskiej dyskusji na temat tego, czy za podjęcie drugiego kierunku studiów student powinien płacić. Wydaje się, że trudno będzie w przyszłości uniknąć tej zmiany, jednak na razie nie można jednoznacznie stwierdzić, że w roku akademickim 2011-2012 odpowiednia nowelizacja Ustawy o Szkolnictwie Wyższym wejdzie w życie. Na stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego można znaleźć projekt ustawy wraz z uzasadnieniem, będący w fazie konsultacji eksperckiej. Sam pomysł warto jednak poddać dyskusji. Zdecydowaną opozycję stanowią studenci, którzy planują podjęcie drugiego kierunku i nie mają pewności, czy uda im się uzyskać średnią na tyle wysoką, by zdobyć pozwolenie na bezpłatne studiowanie. Słusznie też uważają, że o tego typu zmianach powinni być informowani kilka lat wcześniej, by móc poczynić odpowiednie plany, opierając się na wiarygodnych informacjach z Ministerstwa. Można jednak spojrzeć na sytuację z trochę innej strony. „Uczciwie rzecz biorąc, drugi kierunek powinien być płatny” – przyznaje prof. Gierlach-Hładoń – „Za tymi studentami nie idą pieniądze, a wiadomo, że nasze ćwiczenia są bardzo kosztowne. Odczynniki, aparatura – to wszystko jest bardzo drogie”. Podobnego zdania jest prof. Główka: „Nie jestem przeciwnikiem studiowania na dwóch kierunkach, jeżeli student będzie za ten drugi kierunek płacił, bo wtedy nie jest to obciążeniem dla kasy państwowej. To społeczeństwo płaci za studia”. Zgodnie z wykładnią Konstytucji, dokonaną przez Trybunał Konstytucyjny, Państwo nie jest zobowiązane do zapewnienia bezpłatnej nauki wszystkim studentom – inaczej nie mogłyby funkcjonować studia zaoczne. Przeciwnicy odpłatności za drugi kierunek studiów twierdzą jednak, że wprowadzenie ustawy zamknie drogę do spełnienia kariery naukowej i zawodowej wielu osobom, co nie jest według nich uczciwe. Argument ten odpiera prof. Główka: „Zostawiamy pewien margines dla osób, które rzeczywiście są uzdolnione i chcą poszerzyć swoją wiedzę. Zakładamy, że ich potencjał jest tak duży, że może to być korzystne. Nie sądzę jednak, że może to dotyczyć większej grupy osób”.  Wprowadzenie limitu studentów, którzy mogą podjąć drugi kierunek bezpłatnie, z uwzględnieniem średniej, częściowo na pewno rozwiązałoby problem. Pozostawiłoby furtkę dla osób, którym naprawdę zależy na podjęciu drugiego kierunku i na własnym rozwoju. Wyeliminowano by też te osoby, które podejmują się dodatkowych studiów bez dogłębnego przemyślenia swojej decyzji. Systematyczna praca przez rok dla uzyskania możliwości bezpłatnego studiowania na drugim kierunku na pewno byłaby doskonałym sprawdzianem determinacji.

Odpowiedzialność studiowania

Na problem odpowiedzialności w podejmowaniu drugiego kierunku studiów zwraca uwagę Anita: „Często zdarza się, że ktoś podejmuje studia na drugim kierunku i rezygnuje z nich po miesiącu, bo stwierdza, że nie daje rady. W ten sposób w procesie rekrutacji zajął miejsce innej osobie, dla której być może był to wymarzony kierunek i w rzeczywistości to miejsce zmarnował. Dlatego uważam, że jeżeli już ktoś podejmuje studia na drugim kierunku, to powinien dokładnie przemyśleć swoją decyzję”. Niestety – miarą tego jak bardzo nam na czymś zależy jest to, ile wysiłku jesteśmy w stanie włożyć w zdobycie tego, lub… ile zapłacić. Znów powracamy do tematu odpłatności za drugi kierunek studiów. Na pewno obowiązek dokonania opłaty wpłynąłby na przemyślenie decyzji przez tych studentów, którzy rekrutują się na nowy kierunek tylko po to, by przez miesiąc pochodzić do prosektorium, lub dla tych, którzy zaczynają studia, żeby „przezimować”. Może warto w tym czasie zdobyć inne potrzebne umiejętności, zamiast zajmować miejsce innym? Można intensywnie uczyć się języków, wyjechać lub pracować. Z drugiej strony każdy ma prawo się pomylić. Wybór kierunku studiów jest jednym z najważniejszych  momentów w życiu. Determinuje przyszły zawód, a skoro tyle czasu spędzamy w pracy, to tym samym również jakość całego życia! Praca z chorymi jest trudna i wymaga specjalnych predyspozycji, dlatego szczególnie na uczelni medycznej trudno dziwić się studentom, którzy decydują się na zmianę kierunku. „Jest wiele osób, które na pierwszym roku np. farmacji poprawia maturę, dostaje się na kierunek lekarski lub lekarsko-dentystyczny i podejmuje te studia obok pierwszego kierunku” – mówi prof. Gierlach-Hładoń – „Jednak te osoby w krótkim czasie przerywają studia, bo nie są w stanie studiować tych dwóch kierunków jednocześnie. Najpierw biorą urlop dziekański, ale okazuje się, że w następnym roku nadal nie są w stanie tego pogodzić. Są też takie osoby, które wracają, ponieważ poszły na inny kierunek i stwierdziły, że praca w szpitalu z chorym nie wygląda to tak, jak sobie to wyobrażały i rezygnują”. Nietrudno więc wnioskować, że podjęcie decyzji o rozpoczęciu jakiegokolwiek kierunku, na wypadek, gdyby nie udało się przejść kolejnej rekrutacji na inny, jest bardzo trudne. Przynajmniej dla tych, którzy nie chcą stracić roku i choć trochę myślą o konsekwencjach swojej decyzji dla innych rekrutujących się studentów.

Dwukierunkowa rzeczywistość

Trudno nie zauważyć, że dla osób podejmujących drugi kierunek studiów nauka staje się dominującą częścią studenckiego życia. Jak radzą sobie ze swoimi obowiązkami? „Jest to niezwykle trudne, ponieważ okres zajęć na naszych studiach trwa praktycznie od rana do wieczora. Zajęć kontrolowanych, na które studenci muszą chodzić, jest bardzo dużo.” – przyznaje prof. Gierlach-Hładoń. Ponadto dodaje, że studenci  często opuszczają wykłady: „W zasadzie wykłady też są obowiązkowe, tylko nie sprawdza się na nich obecności. Jeżeli jednak ktoś chce studiować dogłębnie, to też powinien na nie chodzić, ponieważ za to uzyskuje punkty ECTS, a nie za to, że w tym czasie wykonuje inne zajęcia”. Ponownie, zdanie Pani Profesor podziela prof. Główka: „Jak wykład może być nieobowiązkowy, jeżeli jest to materiał, który student musi zdać? Punty ECTS obejmują, oprócz skali trudności przedmiotu, również wykłady. Studenci powinni w nich uczestniczyć. A student jedno- czy dwukierunkowy ma takie same obowiązki”. Ponadto dodaje: „Z moich doświadczeń wynika, że studenci studiujący dwa kierunki często nie mają czasu na dobre wykonanie obowiązków. Doba ma 24 godziny i trudno to wszystko pogodzić”.

Nie można powyższym wypowiedziom nie przyznać racji, jednak przyglądając się słuchaczom wykładów, często da się zauważyć, że wcale nie jest to regułą. Braki w składzie osobowym roku są  tylko w małej części wywołane nieobecnością studentów dwukierunkowych. Często są to po prostu nieobecności z wyboru, żeby nie nazwać tego lenistwem. Studenci studiujący dwa kierunki nierzadko są bardziej ambitni i dokładają większych starań, by dobrze wypaść na kolokwiach. Trudno zgadnąć, czy jest to też kwestią pewnego rodzaju honoru. Nikt nie chce, by powiedziano mu, że źle wypadł, bo podjął się zadania ponad siły.

Swój sposób na skuteczną naukę opisuje Klaudia: „Przede wszystkim staram się uczyć na bieżąco. Chociaż nie jest to łatwe, kiedy wraca się do domu po 20-tej. Na początku roku ambitnie uczyłam się nocami, ale jak można było przewidzieć, długo tak nie wytrzymałam. Najważniejsze to ustalić sobie priorytety i się ich trzymać”. Na jednym z internetowych blogów studentka naszej uczelni pisze, że studiowanie dwóch kierunków przypomina grę strategiczną. Czasem trzeba odpuścić jedno, żeby zyskać drugie. Zmobilizować się wcześniej, by później nie zabrakło czasu. Bardzo dokładnie przewidywać i planować. Mieć wszystko pod kontrolą i ani na chwilę nie stracić czujności. Szymon również ma swój sposób na przyswajanie wiedzy: „Sporo materiału zwłaszcza na I i II roku farmacji pokrywa się z materiałem realizowanym przeze mnie w ramach studiów biologicznych, co znacząco skraca czas potrzebny na opanowanie materiału. Trzeba stosować jak najmniej „pamięciówki”, a jak najwięcej bazować na posiadanej już wiedzy i tylko ją uzupełniać. I nie przerażać się!”. Prof. Gierlach-Hładoń zauważa jeszcze jeden aspekt studenckiego życia: „Jeżeli studenci podejmujący się drugiego kierunku studiów chcą dobrze wykonać to, czego się podjęli, to chyba nie mają już czasu na życie osobiste”. Pewien problem społeczny zauważa również Szymon: „Poznaję cały rok „meandrując” pomiędzy grupami, ale w żadnej z nich nie mogę „zagrzać” dłużej miejsca”.

Studiowanie dwóch kierunków niezaprzeczalnie stanowi duże obciążenie zarówno psychiczne jak i fizyczne, wywołuje więcej stresu i presji niż studiowanie na jednym kierunku. „Nie wiem nawet, czy udało mi się połączyć plany” – mówi Klaudia – „Na ratownictwie plan zmienia się średnio co 3 tygodnie. Dlatego plany łączę na bieżąco, na tydzień do przodu. A ze zrozumieniem ze strony asystentów też bywa różnie” – dodaje – „Są tacy, którzy nie widzą żadnego problemu w zmienianiu grup czy w tym, że czasami spóźniam się na zajęcia. Ale niestety nie wszyscy. To po prostu trzeba przeżyć, zacisnąć zęby i nie przejmować się”. Studenci dwukierunkowi muszą uważać, by nie osiągnąć wręcz odwrotnego efektu niż zamierzali. W nawale obowiązków trudno jest czytać interesujące publikacje czy uczestniczyć aktywnie w kole naukowym. Czasami trzeba rozpatrzyć , co opłaca się bardziej.

Na pewno trudno jest torować sobie nową, własną drogę przez studia dwukierunkowe. Jednak nie jest to niemożliwe. Niezależnie od tego, z jakiego powodu podejmuje się drugi kierunek studiów, powinna być to decyzja jak najlepiej przemyślana, żeby nie okazało się, że kończy się to tak, jak łapanie przysłowiowych srok za ogon. Nie da się ukryć, że o studentach dwukierunkowych myśli się różnie, a przecież każdy ma prawo być kowalem swojego losu, więc… studiujmy i pozwólmy studiować! J

Marta Ptaszyk i Anita Pogorzelska

h1

Uff… Wreszcie sesja!

5 lutego, 2011

I wcale nie żartuję.

Wydaje się, że wszystkie kolokwia mam do przodu (czekam jeszcze na dwa wyniki) a w przyszłym tygodniu pozostały mi same angielskie, wf-y i fakultet, stąd  mogę stwierdzić, że zaczynam odpoczynek! Do dwóch egzaminów w kolejnym tygodniu zdążę się ze spokojem przygotować, a jeśli mam odpowiednią ilość czasu, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik i jeśli nie muszę się uczyć po nocach, to potrafię przy tym odpoczywać. I to jest właśnie ta nauka, która sprawia mi satysfakcję. Szczególnie, że przedmioty są bardziej biologiczne, niż chemiczne, więc też łatwiejsze w przyswojeniu. Z farmacji muszę zdać fizjologię (z 9 kół w półroczu miałam ponad 90% wygrywając ocenę wyżej na egzaminie) a z biotechnologii – anatomię, na którą już trochę się przygotowywałam i co tu dużo kryć – po zeszłorocznej katordze na farmacji dużo pamiętam, więc nie będzie aż takiego problemu. Jednym słowem – luz. Który zainaugurowałam już wczoraj wybierając się do kina na „Jak zostać królem” ❤ Nie ja jestem w sieci od recenzji filmów, ale napiszę tylko, że podobało mi się bardzo. Po całym wstępie historycznym mojej mamy – jeszcze bardziej 🙂 Szkoda tylko, że bardziej z kina pamiętam to, że musiałam się wykłócać o zajęte miejsce ;/ Hate this. Szczególnie na zakończenie sześciokołowego tygodnia okraszonego trzema odpytywaniami…

 Jak to podsumowała mnie koleżanka z biotechnologii: „dzień wolny, to dzień stracony” ;] W sumie miała rację, chociaż jest to raczej smutna prawda, ale tylko to pozwala jakoś przetrwać… Dobra organizacja jest kluczowa… Trudno mi nawet opisać, jak strasznie się wkurzyłam (wewnętrznie, oczywiście) gdy pani dr od matematyki zarzuciła mi, że to, że proszę o pozwolenie na napisanie kolokwium tydzień później, wynika wyłącznie z mojej złej organizacji, bo przecież ona uprzedzała, że w styczniu trzeba się uczyć matematyki regularnie! I czy to na pewno ma sens studiować dwa kierunki! Moja ambicja została poważnie, poważnie żgnięta w tyłek. To było meganiesprawiedliwe. Ale zobaczymy co powie po sprawdzeniu mojej pracy ;>

A nawiązałam do tego dnia wolnego/straconego, bo zwolniono mnie z kolokwium końcowego z fizyki. Czasem naprawdę trzeba się trochę porozpychać łokciami, również żeby przetrwać, oczywiście. W sumie nie wierzyłam, że mnie zwolnią. Ale czego nie robi dobre wrażenie. Na ostatnie trzy zajęcia (a szczególnie na ostatnie) starałam się przychodzić jak najlepiej przygotowana, wcześniej zapytałam się dr Tuliszki czy jest taka możliwość, żebym tego koła nie musiała pisać, bo pisałam je już w zeszłym roku na farmacji, więc ta myśl została już zasiana w jego umyśle. A po zaliczeniu wszystkich tematów postanowiłam, że co mi szkodzi, uderzę jeszcze raz. Przygotowałam podanie do kierownika katedry, że zaliczyłam wszystkie zajęcia, w zeszłym roku miałam 5 z tego koła, dokserowałam kilka stron z indeksu i… udało się 🙂 Pan doktor się za mną wstawił (wspominałam coś o dobrym wrażeniu, nie?) i zostało rozpatrzone pozytywnie. Uff. Wtorek wolny. Więc zaliczę sobie pierwsze półrocze z angielskiego w tym czasie 😉

I nareszcie mogę wziąć się za inne sprawy. M.in. koło naukowe biotechnologii. Wcześniej umówiłam się z dziewczyną z tego koła, że wygłoszę w marcu prezentację na temat nanotechnologii w medycynie. A teraz okazuje się, że to nie będzie „przy okazji” jakiegoś innego wystąpienia, tylko osobne spotkanie koła… Trochę mnie to przeraziło. No ale można spróbować, nie? Byle bym miała odpowiednią ilość czasu, żeby przygotować się dobrze, to będzie ok.

I jeszcze Puls UM 🙂 Właśnie dzisiaj zabieram się za artykuł do lutowego numeru. Będę pisać o „wspomagaczach” nauki w czasie sesji – kawie, napojach energetycznych i tym podobnych (jeszcze bliżej nieokreślonych ;p). Z Pulsem mam jeszcze jeden problem… Bardzo dużo osób z pulsowej „kadry” w tym roku musi zakończyć działalność i trzeba wybrać nowe osoby na ich miejsce… Odbyło się już głosowanie, mające na celu wyłonienie trzech kandydatów na każde stanowisko… Mam wrażenie, że to jakieś nieporozumienie, bo zostałam „nominowana” do funkcji redaktor naczelnej, zastępcy, sekretarza lub skarbnika… I nie wiem, nie wiem nie wiem co teraz zrobić. Sama widzę, że będzie kruuucho z gazetą jak wszystkie osoby „trzymające Puls w garści” odejdą… I nie chcę się „wypiąć” na Puls. Z drugiej strony obawiam się, że jeśli przyjmę na siebie jakąś funkcję, to nie dam rady jej sprostać. Owszem, w przyszłym roku mam zamiar zrobić sobie rok wolnego od biotechnologii ale to tylko dlatego, żeby poradzić sobie na trzecim, najcięższym roku farmacji. Ale nawet gdybym się zgodziła, to którą funkcję miałabym wybrać? Kto byłby najlepszy do utrzymania gazety w ryzach? Nie mam zielonego pojęcia, a coś zdecydować trzeba…

h1

Gra strategiczna.

28 listopada, 2010

Nie wiedziałam, że można spać w tylu różnych miejscach. Na wykładzie, na piwie ze znajomymi, a ostatnio coraz częściej – między przystankami w tramwaju. Oprócz mnie, sypiają tam jeszcze tylko żule.

Przyznaję – jest kocioł. Naprawdę trzeba się mocno spiąć, żeby wszystko ogarnąć, żeby zamknęło się w jakąś całość. Nauczyłam się też iść na pewne kompromisy – np. ten piątek i sobota przeznaczone były na odpoczynek, kosztem niezdanego poniedziałkowego koła z matmy (niezdanie tego koła – na szczęście pierwszego w tym roku – jest wpisane w misterny plan gry). Bo czuję się jak w jakiejś grze… Najważniejsza jest strategia- rozplanowanie wszystkiego, poświęcenie jednego koła dla innego albo odpuszczenie jakiegoś koła zupełnie, żeby można je było poprawić i podnieść sobie średnią potrzebną do zwolnienia z egzaminu… Stąd myślę, że w poniedziałęk przyda mi się pytanie: „Panie docencie, a ile mi zabrakło do 2?”. Następnie – szczęście. Też bardzo istotne… Na koniec – współpraca. Gdyby nie A., od której mam b. dobre wykłady, miałabym problem z nauką na fizyczną 🙂 I oczywiście współpraca z ćwiczeniowcami. Czasem muszę się zwolnić z jednych zajęć, żeby iść napisać koło z innych… U niektórych jest łatwiej, u innych trudniej, ale na razie wszystko łączę.

Mam 6 przedmiotów z farmacji i 6 z biotechnologii. Ale przepaść pomiędzy jednym a drugim kierunkiem jest tak duża, że mam wrażenie, że na farmie robię 10 przedmiotów a na biotechu dwa… Cały mój wysiłek skupia się głównie na farmacji i to ten kierunek dosłownie spędza mi sen z powiek. Biotechnologia to na razie powtórka z anatomii i biofizyki. Najgorsza jest tam matematyka – ale dla niej zarezerwowałam przerwę świąteczną, inaczej nie dam rady. I mamy techniki laboratoryjne. Szkoda, że tak mało. Szpital WCO jest przerażający.

Na początku podeszłam do tego wszystkiego na niesamowitym luzie. Miałam nawet więcej czasu niż w zeszłym roku, studiowało się super ;p Wszystko to wynikało z założenia, że nie jestem w stanie osiągać takich samych wyników jak rok temu. Niestety okazało się, że jednak można. I jak już zda się kilka pierwszych kół wystarczająco dobrze, zaczyna się myśleć o zwolnieniu z egzaminu… i już kolejne koła przestają być obojętne… I tak teraz znowu jestem w kotle, z celem ukierunkowanym na zwolnienie z egzaminu z fizycznej, organicznej, anala, fizjologii… Miejmy nadzieję, że chociaż któreś z nich mi się uda! Byłoby o wiele łatwiej w czerwcu/lipcu <tak to działa właśnie>

Jeśli chodzi o zwolnienia z przedmiotów to największy problem mam z… WFem i BHP!!!!!!!! Absurd totalny. Niestety prawdziwy.  

Koła, koła… Jeśli chodzi o naukowe, to: Biotechnologii Medycznej, Terapii Genowej i w planach Chemii Organicznej, o ile pewien organista na mnie nie naprycha ze śmiechu, jak się zgłoszę.

Kolejny odpoczynek zaplanowany na wieczór 9 grudnia a później 17-18 grudnia 😉 Juhuuu!

h1

Biofizyka – zmora I roku (?)

5 września, 2010

W pierwszym półroczu zdecydowanie usunęłabym znak zapytania w tytule, pozostawiając zdanie twierdzące. Jednak po przeżyciu anatomii, biofizyka wydała mi się naprawdę sympatyczna. Tak jak powtarzam dość często – wszystko zależy od prowadzącego. Przy moim pechu trafiam na największych dręczycieli i chyba mam trochę odwrócone pojęcie na temat porównania biofizyki i anatomii. Nawet z człowiekiem, z którym miałam biofiz, nigdy nie było tak tragicznie jak na anatomii. Ale większość osób twierdzi inaczej, wspominając biofizykę zdecydowanie najgorzej.

Po tym jakże pozytywnym wstępie ;p możemy przejść do sedna. Biofizyka odbywa się raz w tygodniu i na każde zajęcia należy przyjść przygotowanym (ekhm.). Zajęcia zaczynają się od „wejściówki”, czyli małej kartkówki lub odpytania przez prowadzącego, co odbywa się w małych grupkach (4-6 osobowych) zgodnie z przydzieleniem do poszczególnych asystentów. Stąd zdarza się, że u jednego asystenta można zaliczyć wejściówkę nie wiedząc totalnie nic, a u innego – wręcz przeciwnie… Nawet jeśli nauczysz się porządnie ze skryptu – okazuje się to za mało (miewaliśmy pytania „z kosmosu”, ale trzeba przyjąć, że to rzadkie zjawisko – na skalę jednego asystenta). Jedno i drugie ma swoje plusy i minusy – słyszałam o parach, które niewiele robiąc zaliczały wszystko, a później zawaliły kolokwium końcowe – bo nagromadziło się zbyt wiele… Teoretycznie wejściówka ma sens, bo żeby wykonać ćwiczenie praktyczne trzeba mieć przecież jakąś wiedzę i ogólnie orientować się o co w danym zagadnieniu chodzi. I dodatkowo zmusza do pewnej systematyczności. Przygotować się należy – jak już wspomniałam – ze skryptu (albo z moich notatek ;p) i w baaaardzo rzadkich przypadkach z Biofizyki Jaroszyka (ogólnie traktowane przez studentów jako nadgorliwość). Zazwyczaj pytają o pojęcia, narysowanie wykresu, napisanie i opisanie wzoru, jakiegoś prawa czy też policzenie zadania (proste Ci one nie były nigdy w naszym przypadku). 

Na każde zajęcia przynosi się protokół, wydrukowany ze strony katedry. Poszczególne pary (bo pracuje się w parach) mają przydzielone indywidualne ćwiczenie, tak, żeby rotacyjnie można było wykonać zadania na wszystkich sprzętach. Grafik – kto kiedy które ćwiczenie wykonuje – również znajduje się na stronie. Czasami trzeba opanować teorię z dwóch ćwiczeń ale zawsze wykonuje się tylko jedno. Po zaliczeniu wejściówki asystent tłumaczy jak wykonać ćwiczenie i obsługiwać sprzęt, sprawdzając też sprytnie czy macie pojęcie o czym mówi. Zazwyczaj w protokole należy wpisać wyniki poszczególnych pomiarów (np. natężenie promieniowania po przejsciu przez różnej grubości płytki itp.), następnie policzyć na tej podstawie różne wartości (według wzorów ze skryptu), dobrze wyprowadzić jednostki i narysować na papierze milimetrowym wykres – o tym, jak to robić, jest napisane w skrypcie) i napisać wnioski. Zazwyczaj nie było takiej możliwości, żeby to wszystko zrobić na jednych zajęciach, więc można było gotowy protokół i wykres oddać na następnych. Za całość – wejściówkę i wykonanie ćwiczenia – prowadzący wystawia ocenę. Trzeba osiągnąć jakąś tam średnią, żeby przystąpić do kolokwium końcowego. Ale nie było jeszcze przypadku, żeby kogoś nie dopuścili. Najwięcej czasu zajmowało nam po wykonaniu wykresu – pisanie wniosków. Żeby napisać tam coś sensownego (a nieczęsto wychodzi) trzeba mniej – więcej orientować się co powinno wyjść w wynikach ćwiczenia. Jeśli okazuje się, że wyszło coś zupełnie bez sensu, w żadnym wypadku nie powinno się fałszować danych! Jeśli to wyjdzie na jaw – można mieć dość duże problemy (podobno grożą wyrzuceniem z uczelni…). Za to należy się zastanowić DLACZEGO coś poszło nie tak i napisać to we wnioskach. Dła przykładu mogę podać próbę zmierzenia hematokrytu przeze mnie i koleżankę. Strasznie nas zdziwiło, że wyniki w przypadku krwi wyszły nam prawie takie same jak dla osocza – tak jakby nie było w niej krwinek. Później jednak zdałyśmy sobie sprawę, że próbki krwi nie wymieszałyśmy, a że krwinki opadły na dno, badając tylko górną warstwę zbierałyśmy znów dane dla osocza ;p Wiem, wiem, ale myśląc o tych wszystkich parametrach, które trzeba ustawić na tym przestarzałym sprzęcie, można zapomnieć o tak bagatelnej sprawie, jaką jest wymieszanie próbki ;p W każdym razie – opisałyśmy nasz błąd we wnioskach – i był to jeden z najwyżej punktowanych naszych protokołów 😉

Kolokwium końcowe jest z teorii przerabianej na ćwiczeniach, plus czasem jakieś zadania związane jednak tylko z dobrym podstawieniem, jednostkami i przeprowadzeniem obliczeń. Chyba byłam tak zestresowana, że zapomniałam już dokładnie jak to wyglądało ;p Przykładowe pytania są w moich materiałach i opracowanie teorii wraz z ilustracjami, gotowe do przelania na zaliczeniowy arkusz xD

Na koniec, cóż – cała prawda o życiu:

h1

Jak nawlec płytkę z dziurką na nić DNA? Albo i odwrotnie? ;)

9 sierpnia, 2010

Nowa elektryczna metoda sekwencjonowania genomu może dać wynik po kilku minutach i to kosztem zaledwie 100 dolarów – informuje „New Scientist”.

Pierwsza próba sekwencjonowania genomu zakończyła się po 10 latach i kosztowała miliardy dolarów. Teraz koszt to około 10 000 dolarów, jednak może spaść stokrotnie.W przeciwieństwie do dotychczasowych sposobów wykorzystujących zjawiska optyczne czy efekty biochemiczne, nowa metoda polega na przeciskaniu poszczególnych nici DNA przez maleńkie dziurki i mierzeniu ich elektrycznych właściwości poszczególnych nukleotydów. Opracowały ją wspólnie firmy IBM oraz Roche Applied Science. Zespołem IBM działającym w centrum badawczym w Yorktown Heights kierował Stanislaw Polonsky.

Przede wszystkim trzeba było uzyskać grubą na 10 nanometrów (miliardowych części metra) membranę z trzech warstw azotku tytanu oddzielonych warstwami krzemu, a następnie wywiercić w niej otwór o średnicy trzech nanometrów. Po przyłożeniu do membrany napięcia nić DNA jest wciągana w otwór, po czym napięcie jest odłączane. Kolejne zmiany napięcia pozwalają przesuwać poszczególne pary zasad, a środkowa warstwa azotku tytanu mierzy ich ładunki. Można osiągnąć prędkość do 1000 par zasad na sekundę dla pojedynczego otworu i używać wielu otworów jednocześnie. PMW

PAP – Nauka w Polsce

Szkoda, że nie mogę znaleźć więcej informacji na ten temat! Np. jaka jest dokładność tej metody…

h1

Studentką być, drugi już raz…

23 lipca, 2010

No, to jestem na biotechnologii ;] Takie to było proste. I pomyśleć, że w zeszłym roku robiło się z rekrutacji tyle szumu. A teraz zawiozłam tylko papiery, wczoraj dzwonili do mnie czy się decyduję. I już. Nie ma żadnych otwieranych szampanów, świątecznych lodów, gratulacji. Tylko spokój. Jak przed burzą.

Bo niestety nie mogę powiedzieć, że się nie boję. Nie chcę też, żeby ostatecznie wypadły mi wszystkie włosy. Ani żebym pozbyła się resztek żelaza we krwi. Chciałabym jeszcze trochę pospać w życiu, pojeździć konno, pobawić się z przyjaciółmi… Tłumaczę sobie, że to wszystko kwestia nastawienia. Jeśli założę, że nie będzie na to czasu, to rzeczywiście utknę w pracy po uszy. To tylko kwestia nastawienia. I umiejętności radzenia sobie ze stresem.

Może powinnam się zapisać na jakieś techniki relaksacyjne? Usłyszałam ostatnio, że powinnam odpocząć. Bo przygotowuję się do CAE, a jak zaczynam mylić nieregularne formy przeszłe czasowników, to to już nie jest dobrze. Odpuściłabym sobie, bo wiem, że jestem w tej chwili w stanie zdać to na 80-90%, ale jakoś źle by mi z tym było. Przecież ja sobie nie odpuszczam. Nie w kluczowej chwili.

[Ale oczywiście zamierzam odpocząć, niedługo wyjeżdżam na spływ, może mi to jakoś pomoże. I przede wszystkim odpocznę od komputera, czytania, pisania itd…]

Ostatnio chodzi mi po głowie kilka pomysłów. Właściwie cały czas mi coś chodzi po głowie, mniej lub bardziej uporczywie. Przede wszystkim zaczęłam się zastanawiać jaki sens ma czytanie książek naukowych „od deski do deski”. Zaczęłam czytać Genomy Browna i stwierdziłam, że gdybym czytała całość bardzo dokładnie – umarłabym najpewniej z nudów już przy drugim rozdziale. No a po co się męczyć, skoro są wakacje? Skoro można robić to inaczej i z lepszym rezultatem. Zaczęłam wybierać sobie zagadnienia. Np. budowa kompleksu inicjującego transkrypcję. Czytam o tym w jednej ksiażce, potem w innej i co nowego w czasopismach, itd. Zostaje więcej w głowie, a człowiek nie czyta bezmyślnie, byle tylko dokończyć dzisiaj jakiś tam rozdział, który w ogóle nie jest interesujący.

Zaczęłam się też zastanawiać, w jakiej dziedzinie bym się widziała. Co mnie najbardziej interesuje. I właściwie nadal do końca nie wiem, ale już od dość dawna ciągnie mnie coś do procesów zachodzących w mitochondriach. Może to dlatego, że wydają się jakąś zamkniętą całością, którą można by w jakiś możliwy sposób ogarnąć? A przecież druga część mózgu podpowiada mi, że to jest i tak naprawdę niewyobrażalnie skomplikowana struktura i „wgryźć się” w nią będzie bardzo trudno. Otwieram jakąkolwiek książkę o procesach zachodzących w środku i nie ogarniam niemal nic. A jednak ciągnie. Jak na złość.

Kolejna rzecz, to próba napisania czegoś. No tak, to bardzo łatwe, mając bloga.  Ale też i niebezpieczne. Bo tak sobie pisać tu mogę, owszem, o sprawach błahych. Ale ja chciałabym napisać coś w stylu małej pracki przeglądowej na jakiś temat… A to się wiąże już z większą odpowiedzialnością, cytatami, itd. A jednak bym chciała. Na jakiś malutki temacik. Tak, żebym się w tym nie zaryła, a mogła poćwiczyć tą formę prezentacji… No i musiałabym to zrobić zupełnie sama, bez kogoś, kto by mnie upomniał, gdybym robiła jakieś śmiertelne błędy…

Ale to będzie musiało jeszcze poczekać. Spływ na pierwszym miejscu 😉